Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/61

Ta strona została przepisana.

Dunia, ty powiedz z głębi duszy swej — wierzysz ty w litość Bożą?
Dunia: Nie możemy teraz, Pani, potem wam coś powiem. Ja byłam kobietą publiczną — i wy Pani też — to nie tajemnica — ja dużo widziałam nikczemnej grubej natury ludzkiej, ale święte tylko ot — to co. leży na desce zmarłe —
Choćby to był pies — choć jawny morderca — to bije z niego milczenie — jak od księżyca.
A żywi wszyscy nie dowodzą istnienia Bożego — nawet prosto przeciwnie.
Pani Szmidt: A umarli nie dowodzą niczego, prócz czarnej, Gehenny, której bramą jest wielki wodospad łez. Ja nie pójdę więcej już modlić się — nie pójdę — nie pójdę. — To dziecko niewinne jak Chrystus i tak cierpiało! —
Rozum obudził się w niem nad wiek — samo robiło inhalacye. Ja byłam przy niem jedna — felczer tak wstrętnie chrapał — i konało mi na rękach — a teraz drugie już — —
Dunia: Macie jeszcze syna — nie trzeba ześlizgnąć się z rozumu —
może się jeszcze przyda —
złodziejskie przysłowie mówi: kiedy wisisz — inni w gnojówce toną. — Oh, stukanie!
Pani Szmidt: To nadchodzi pan — idź otwórz —
(Zostaje sama — po chwili wahania też oddala się. Wchodzi Lejtenant Szmidt, z głową pochyloną ku ziemi — zatrzymuje się w progu — patrzy na trumienkę — zakrywa ją kotarą — staje pośrodku pokoju z twarzą wyrażającą największy wysiłek woli.)
Lejtenant Szmidt: Teraz musi być objawione. Na tamtym brzegu — lub też nigdzie. Nie rozpaczajmy — aż do chwili — kiedy zawiedzie — wówczas —
Lewkadya, chodź tu.
(Do wchodzącej żony.)