Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/64

Ta strona została przepisana.

Pani Szmidt: Lecz skoro interes natury stał się już naszym interesem —
Lejtenant Szmidt: To w interesie naszym leży, abyśmy jak najskrupulatniej w tę zasadzkę wpadli?
Pani Szmidt: Pierwszą twoją zasadzką byłam ja —
drugą jest — Tina —
a trzecią będzie — Rewolucya.
Lejtenant Szmidt: Ja dążę do pogłębienia myśli życiowej — więc wszystko co jest tragiczne — niech się krzewi. I dlatego mówię: won — z instynktem! choć należy powiedzieć: won z człowiekiem, bo to najzdradliwszy instynkt.
Pani Szmidt: Mówisz zupełnie jak Wilhelm Ton. Spojrzałeś na mnie — z takim obłędem?
Lejtenant Szmidt: Zostaw mnie z moim obłędem i trumną.
(Pani Szmidt wychodzi.)
(Lejtenant Szmidt nabija rewolwer.)
Lejtenant Szmidt (sam): Należeć do walki szczerze i poprostu oto jedyne co może ocalić od runięcia w dół hańby (cichy stuk do szyby.)
Ach, Tina —
(Uchyla okna.)
Przychodzisz w takiej chwili, gdy musi nastąpić życie nowe — lub runięcie w otchłań wszystkiego —
(Księżyc oświeca piękną postać Tiny w czarnym aksamicie.)
Tina: Mówiłeś, że ty musisz zginąć za wolność — idź, chwila nadeszła — weź tę gałąź dzikich stepowych róż. —
(Lejtenant Szmidt całuje ją gwałtownie)
nie ust, nie —
bądźmy tak czyści jak ten księżyc! ja jutro przyjdę na twą mogiłę —
i powiem ci wtedy milczeniem mojem, żeś ty był — Wielki!