Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Lejtenant Szmidt: Lub raczej wyznaj: czytałaś przed chwilą — coś inspirowanego?
Tina: Zgadłeś — Lamennais — lecz czyż nie mówię z własnej mej duszy? tak jak wróżka Delficka?
Lejtenant Szmidt: Dlaczego nie byłaś na wystawie?
Tina: Zaprosili mię do siebie Iwanowy —
Lejtenant Szmidt: Co — ależ to są chuligany —
Tina: No tak — zachodzę czasem, bo nigdzie na śniadanie nie podają tak przyrządzonego salade olivier — kuchnia wyborna — prosili też ciebie — —
Lejtenant Szmidt (śmiejąc się): Ty jesteś rasowa — a ja jestem nieumiejętnym farysem!
(Dunia wchodzi i niepostrzeżona ciągnie za rękaw Lejtenanta Szmidta.)
Dunia: Panie! a to musi być z Irinką jest źle! Nic nie mówi, tylko macha rączkami — oczki otwarła — i stygnie.
Tina: Więc to prawda, że u was jest zaraza? ja nie o siebie lękam się, ale bądź mężny — tylko silni mają racyę egzystencyi! Na wypadek — masz tu opium! —
(Znika.)
(Lejtenant Szmidt wychodzi spiesznie do innego pokoju — po chwili wnosi umierające dziecko, za nim idzie Żona.)
Lejtenant Szmidt: Te krwawiące i czarne owrzodziałe usta — rączki jak u gadu okryte łuską — oczka zalane ropą — ona poznała istotną prawdę!
Pani Szmidt: Oh, bólu mnie, najwyższego —
pod wóz Dżagernaut rzuciłabym się teraz —
jakiemukolwiek Bogu — lecz nie tej pustyni dla serca, które w ostatniej racyi świata znajduje mikroby —
(Milczenie.)
Lejtenant Szmidt: Myślałem, że w mojej obecności ona by umrzeć nie mogła — lecz widziałem przemoc Śmierci nikczemną,