Strona:PL Miciński - Kniaź Patiomkin.djvu/82

Ta strona została przepisana.

Jestem duch zwierzę! Chciałbym się tarzać w namiętności, jak wieloryby w morzu — ich miłość — jest to widowisko potworne, zdaje się, że morze dostaje wściekłości.
I chciałbym, jak fakir indyjski w grocie nad Oceanem, lub jak nasz święty Sergiusz stać w ciasnem skalnem wyżłobieniu wyspy nad polarną wyjącą Ładogą —
i patrzeć w tę Otchłań, której jest imię Żelazna Nicość.
Wszvstko, co jest, niema celu. Wszystko jest w przeznaczeniu. Wszystko być musi. Nikt nie jest odpowiedzialnym.
Morze, w nocy obłędnej, burzliwej, zagnałbym wszystko co żyje w twe tonie — i tam wciągałbym wielkiem zaklęciem — jak łowca dusz — kto tu jest — dyabeł?
(Widać wspartego o maszt opancerzony Nieznajomego.)
Głos: Dusz łowca.
Leit. Szmidt: Może to echo odbiło się od żelaznej wieży? Może to obłędu miraż wspaniały — takie widmo Brokenu na głuchej mglistej otchłani życia —
(Nieznajomemu odchylają się szczęki i widać język czarny, wirujący. Leit. Szmidt podchodzi trzęsąc się i palcem próbuje dotknąć umarłego. I wtedy staje się rzecz dziwna: Nieznajomy w spokojnym lodowym tańcu, wirując dokoła masztów i armat, wciąż szybciej i szaleniej — znika w mroku — tylko błyśnienie nagłe — — Leit. Szmidt jakby się zbudził.)
Nie trzeba zanadto myśleć — zapada się w trzęsawy — —
Będzie szkwał morski — chmury mroczne — i to jest coś mitycznego: kawał księżyca krwawego w chmurze wschodzi — niby twarz okrwawionego Sfinksa — —
(Patrząc na wschodzący księżyc)
Mocnem i wiecznem jest tylko zlodowacenie ziemi, zgaśnięcie słońca!...
(Majtkowie wnoszący fotele, podchodzą cicho i znienacka brutalnie uderzając Lejt. Szmidta, śmieją się.)