nic, względem nas uszczypliwy, mimo to lubimy go wszystkie bardzo.
Uczennice nadto boją się go okropnie.
Kiedyś asystowałam na lekcyi w szóstej klasie i byłam świadkiem następującej sceny:
Uczennica wyrwana nie umie lekcyi.
— Szkoda, że panna lekcyami tak się nie zajmuje — prawi Staszecki — jak strojem. Gdyby panna połowę tego czasu poświęciła na przygotowanie matematyki, co na rurkowanie loczków, pewno nie bąkałaby pod nosem takich nonsensów.
Obrażona „panna“ idzie na miejsce.
— Bo nie myślcie, moje panny — zwraca się Staszecki już do klasy całej — żeby nie była wam potrzebna znajomość matematyki, choć młodzieńcy z klasy VII i prawnicy z I roku mówią z wami o czem innem, niż o twierdzeniach Pitagorasa. Chodzi o to, abyście panny raz przestały rachować na laury kapitolijskie!
Innym razem pierwsza uczennica podpowiada koleżankom mimo uwag i próśb Staszeckiego.
Wreszcie Staszecki wstaje i powiada:
— Łudziłem się długo, że do p. Borkowskiej można mówić, jak do człowieka. Gdyby panna była chłopcem, zapisałbym na cztery godziny do kozy. Ale że panna jest istotą uprzywilejowaną i do tego może już na wydaniu, postawię pannę do kąta, jeśli podpowiadanie się powtórzy.
Perora poskutkowała, Borkowska milczała odtąd jak zaklęta.
Strona:PL Miciński - Nauczycielka.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —