Ścigają mnie wizye...
W liliowym przedświcie pogrążona górska dolina.
Ciemna zieleń oliwek i jasna pomarańczy odbija harmonijnie od fioletowych skał. Strumienie blękitnemi wstęgami spadają po kamieniach.
Na wzgórzu bieleją śnieżne kolumny greckiej świątyni.
Do niej zmierza w pląsach rzesza Nimf i Panów — w rękach szkliste grona winogradu, na czołach wieńce róż.
Wóz purpurowy ciągną bachantki, na nim — o marmurowych kształtach i granatowych oczach, stoi bóg.
Skinął ręką i cała dolina napełnia się hymnem radości i upojenia.
Wtem cisza... Każdy spogląda zachwycony, z palcem na ustach, aby nie spłoszyć cudownego zjawiska, które odbywa się co dnia przed oczyma śmiertelnych: Z lazurowo-szmaragdowej toni morza wybiega różowa dziewicza postać i biegnie po kryształowem sklepieniu, otoczona złocistemi towarzyszkami. Zaczynają igrać i pląsać, lekkie, jak łabędzie puchy.
Nagle wszczyna się popłoch: złote Charity zostają chwilę w niepewności, potem rozbiegają się, jak stado gołębi: na widnokręgu nieba ukazuje się olśniewająco jasny Helios.
Spostrzega różową, przejrzystą postać Jutrzenki i biegnie ku niej.
Ta blednieje z obawy i spiesznie zarzuca na siebie szatę srebrem tkaną — ucieka, ale Helios
Strona:PL Miciński - Nauczycielka.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —