Rzeczywiście, w przeciągu kilku ostatnich tygodni Staszecki posiwiał.
Chciałam okazać mu współczucie i może pomódz w smutku, którego powodu zlekka się domyślałam. Sądziłam, że idzie tu o Manię, która odwzajemniała się Staszeckiemu sympatyą. Mówiłam długo o jej niesłychanie dzielnym charakterze i wyższym umyśle — zbywał mnie półsłówkami, zdawał się przysłuchiwać z grzeczności. — Wtedy przeszłam bezpośrednio do niego samego i powiedziałam, iż powinien raz wreszcie ustalić sobie byt rodzinny.
Zaśmiał się i pokazując ręką drzewo, spytał: „Czy z tą wierzbą?“
Byłam urażona za Manię. Odrzekłam sucho, że jeżeli ktoś wierzbę pokochał, powinien starać się o jej wzajemność.
— Pyszna recepta! — zawołał — szkoda tylko, że stoją na przeszkodzie ukraińskie rzeki... Nie rozumiałam aluzyi. Wszakże Mania pochodzi z Polesia — i wogóle, co mają z nią wspólnego rzeki?
Rozmowa przeszła na tor inny, mówiliśmy o swych znajomych. Staszecki nagle wspomniał nazwisko Konrada.
— Pan go znasz? — spytałam żywo.
— Mój kolega szkolny. Wygląda pani, jakby niezadowolona z tej wspólnej znajomości... Świdrował mnie oczyma, czułam, że się rumienię, ale wnet odzyskałam spokój: choćby wiedział wszystko, cóż w tem dla mnie hańbiącego?
Strona:PL Miciński - Nauczycielka.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
— 70 —