Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/103

Ta strona została przepisana.

czystych jeziorkach mrowią się koniki morskie, anemony i meduzy...
Rrrum...
Falą wzdęła się ziemia — zniknęły góry w śnieżnej powłoce piany; drzewa koralów, niby gaje mimozy, skurczyły się w okropnej bojaźni;
straszliwe piekielne morze, przeleciawszy zaporę, zalewa cały świat.
Jak łania, pędzę do brzegu...
Zakłębiłem się w pianie ryczącej i, jako szczenię ręką olbrzyma wyrzucone, lecę gdzieś w okropną wysokość, a potem spadam — gdzieś w wirującą otchłań.
Kłęby piasku wżarły się w moje oczy, piersią uderzyłem o ziemię...
Obrus piany śnieżnej rozlał się po gładkiej powierzchni morza, zrywam się, biegnę wzdłuż brzegu — ściana prostopadła bez wyjścia. Morze z okropną szybkością napływa —
czemuż tyle męczarni, aby mnie zabić? upiór, lecący z mogiły wznosi się — białą paszczę nachyla modra Śmierć i za chwilę runie...
W okropnym przerażeniu zbudzam się — księżycowy promień srebrzy okienko mojej pieczary.
Duchu mój — czemuś mnie opuścił!...
Serce mi bić ustało — a palce u rąk moich drgają kurczowo...
Jestem więc w murach bez wyjścia.
Śmierci — królowo niebieska —
ratuj mnie!
Śmierci — zwiastunko miłosierdzia —
wspomóż mnie!