Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/105

Ta strona została przepisana.

Ktoś brutalnie szarpnął mnie za ramię. Murzyn dozorca, śmiejąc się, oblewa mnie dzbanem wody — precz idź, czarny psie!
Błysnął białkami, i jego podła twarz skurczyła się w złości, jak u buldoga, ale się lękał nademną naigrawać — cisnął mi w twarz sucharem i wyleciał.
Po chwili znowu usłyszałem uchylające się żelazne drzwi — wszedł oficer z dwoma żołnierzami.
Tortury! błysnęła mi obojętna myśl.
Ale on, milcząc rzucił mi z tacy, którą nieśli żołnierze, nieco pomarańczy, fig i granatów, oraz jeden pieniążek srebrny.
Zapach rozkoszny zapełnił pieczarę, uśmiechnąłem się do owoców, z których promieniowało słońce — i świeże powiewy królewskich sadów.
Uśmiechnął się i oficer.
— Wiedz — rabie: dzisiaj księżniczki Fenixany ślub!
— Kłamiesz! ryknąłem.
Zdumiał się oficer, a jeden z żołnierzy pokazał na moje czoło.

Siedzę skurczony, patrząc na fioletowe granaty i złote naranchy — jeden po drugim owoce poczynam rozrywać, krew ich, sącząca się po mych rekach, sprawia mi szalony ból, rozrywam je w strzępy.
Cichy i zamyślony siedzę nad zbłoconym darem słońca.
Światło wieczornego nieba słodką smugą zagląda przez kraty...
Porwałem się. Trzasnęły kajdany, skokiem pantery rzuciłem się w górę, chwyciłem za kratę — i wydarłem.