Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/108

Ta strona została przepisana.

W czarnej szacie, płomienistymi rubinami haftowanej, pukle jej włosów rozpłynęły się, jako mrok zgasłej komety na niebie...
W oczach jej spieniły się groza i gniew, a potem oto — łzy święte spłynęły po jej twarzy.
Podeszła ku mnie i zarzuciła mi ręce na szyję — przypadła do moich piersi — i poczułem, że moją jest.
Nagły cios rozkrwawił mi czoło —

Ukochana moja...
Tysiące komet ściga się wzajem — miażdży, girlandy iskier sypią... i gasną.
Cicho....
Świata nie było i niema — tylko grzęzawisko, w które zapadam; ogniki fosforyczne tańczą nad gnijącą duszą...
Jak cicho...
Wynieśli mnie na pustynię, jako lwa zdychającego —
dobrze mi tu — o! —
Te gwiazdy — siedem gwiazd królewskich, które mnie wzbijały ponad wszystkie szczyty mego więzienia — znowu nad głową moją świecą.
Kto wie? Może już od wieków zamarły — i tylko upiory ich świateł błądzą po pustyniach, kształtem złamanego krzyża urągające...
Gwiazdy!
na waszych złotych ćwiekach krzyżujecie najbiedniejsze ze stworzeń:
bo już niema nic biedniejszego nad Pana wszechświatów — Syna bożego,
który kona —
na krzyżu — gwiazd.