Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/119

Ta strona została przepisana.

ka musi stanąć na głos Jezusa! Jeżeli uczyłeś się waćpan retoryki i choć nieco teologji, mów. Słuchamy. Prosimy. Głośniej — jako tuba zabrzmij. Nie łąka się ciebie nasz Zakon!
— Nie do ciebie mówić będę, lecz do tych, których wiara staje się już cudem zamyślenia!
Jestem wtajemniczonym przez Króla Wężów w sferę elementarną — w pewność, iż Chrystus według pojęć pobożnych nie istniał nigdy.
Chrystus ma stanowić słońce najwyższe wszystkich religji, które dokoła Niego krążą, jak nasz świat planetarny dokoła konstelacji Herkulesa.
Dla mnie takie słońce Chrystusowe już umarło.
Zanim krok uczynię ku „wyzwalaniu się z moich osobistych pragnień“ — muszę wiedzieć, w imię jakiej Prawdy bezwzględnej mógłbym poruszyć mój świat?
Nie wierzę w kościół, który jest kałużą zmarniałej ugrzesznionej natury ludzkiej.
Nie wierzę w naturę, która na dnie najgłębszem kryje nieświadomość.
Nie wierzę w Boga osobowego, bo jest karykaturą mej osobowości.
Nie wierzę w mą osobowość, bo —
tu Arjaman utknął — bo jest złudzeniem!
— A cóż jest niezłudzenie? szepnął Mag.
— Nie mówmy o pojęciach ogólnych. Wiem, że wśród mroku mej duszy zjawiają się dziwne smugi światła — i zbiorem tych smug ty jesteś, Magu Litworze.
Wiem, iż są pomoce niewidzialne, wiem, iż są przeczucia, wiem, iż można odgadywać przyszłość — i to nazywam głosem Jaźni. Lecz czuję się zbłąkanym jako człowiek, jako ten, co przestał być chrześcianinem, a nie przestał być psychikiem.