Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/151

Ta strona została przepisana.

kie czary, idąc w płaszczu derwisza po drogach samotnych.
Mag Litwor powstał, dłoń przyłożył do czoła księcia Huberta — i ten otrzeźwiał naraz.
Arjaman nie potrzebował wytrzeźwienia; patrzył z zimnym uśmiechem na księcia, myśląc, iż to jest jakby jego sobowtór, używający życia i biorący par force wszystkie przeszkody, u których on legł, jak u mirażowych gór.
— O jedno was proszę, rzekł już zupełnie innym tonem książę Hubert. Na torpedowiec wiozący plan walki, pozwólcie bym wstąpił ja sam. Byłem lejtenantem marynarki wojennej i rozumiem się na wzięciu w ręce różnych delikatnych spraw, zresztą znam osobiście kapitana Czibisowa. Widzę na horyzoncie odblask krwawy z komina. Przetniemy drogę i ja pomówię z kapitanem. —
Lecz na to nie zgodził się bezwzględnie Mag Litwor.
Ujrzano pędzący torpedowiec.
Książe Hubert wywiesił latarnię reflektorową i sygnalizował wstrzymanie.
Torpedowiec, lecący z szybkością kurjerskiego pociągu, zwolnił pęd.
— Czego? — zabrzmiało gniewne zapytanie.
— Ważna rozmowa sam na sam z kapitanem, rzekł Mag Litwor.
Opuszczono drabinkę sznurową, Mag Litwor wszedł na pokład odymionego, buchającego parą żelaznego potwora. Zniknął wraz z krępym miczmanem.
Arjaman nie zmieniał zadumy, książę Hubert rozmawiał wesoło z oficerami.
Po kwadransie wyszedł Mag Litwor.
Popłynęli.