Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Torpedowiec odrazu wziął pęd najwyższy i zniknął w parę minut za widnokręgiem.
Mag Litwor usiadł w łodzi, głową złożył w ręce i płakał.
— Teraz i my nie traćmy czasu, rzekł książę Hubert, kapitan umierający może lada chwila spostrzedz, iż podłożyłeś mu pan inny papier na miejscu owych planów. —
— Kapitan Czibisow oddał mi je dobrowolnie, gdym mu ukazał inne w głębinie ludzkości — światło. —
Mag Litwor podniósł głowę i ze wzgardą spojrzał w księcia.
Ten jednak wytrzymał spojrzenie i rzekł:
— Tak czy owak nie minie nas dobrze wycelowany wystrzał armatni. Zakrywam hermetycznie łódź. Zapadniemy w głębię. —
Był ostatni czas, bo nagle reflektory torpedowca, jak potworne świecące macki, zaczęły latać po powierzchni morza.
Torpedowiec znowu ukazał się na horyzoncie i gnał prosto ku łodzi.
Lecz ta już się zanurzyła. Huk armatni wstrząsnął powietrzem i był to ostatni odgłos ze świata dźwięków, bo płynąc w głębinie kilkunastu metrów, nie słyszeli już nic.
Wszystko jednak, nie jak w chaotycznym śnie, lecz wiązało się w głęboką rozległą skalę Wtajemniczeń myśli i czynu.
Arjaman patrzył przez źwierciadlaną szybę w mroczne tonie rozświetlane elektrycznością. W niemej otchłani snuły się pająkowate głowonogi, i znowu mrok — tylko mignął podobny do stalowej deski z zębami piły, z miną hipokryty — rekin.
Mag Litwor palił w ogniu plany i memorjał kapitana Czibisowa.