Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/157

Ta strona została przepisana.

trwa — słychać ton trzeci najgłębszy, rwących się nieziemnych strun.
Na potwornej, zczerniałej piramidzie Miedzianej turni, zatopionej w mroku jeziora, granią wspartej o gwiazdy — wśród pustynnego cmentarza rozbitych w gruzy jakichś niewiadomych prastarych istnień — występuje Widmo: wyrzeźbiła je lawina, tocząca się tu po niedostępnych wirchach upłazach, żlebach i na krzesanicy.
Widmo idzie przez ogromną pustynię głazów, zarosłych kosodrzewiną — w mroku świecąc życiem okropnym, rozmachem gieńjalnej fantazji szaleńca.
Idzie:
z piersią wzniesioną, ciało wysmukłe gibke podawszy w tył — jakby młoda pieśń wielkiej muzyki i wielkiego światła, wyśpiewana przez huragan nad otchłaniami gór!
cudowne łono dziewicze wystąpiło naprzód, zapłodnione przez Mrok —
mknie ku najgłębszej dali ruchem nóg gwałtownym, złowieszczym, nieprzepartym, jak Furja, idąca do szturmu. Wlecze — wlec musi u nóg swych nieforemne, rozsypane trumny.
Tak idzie — ku niezmiernej, rzuconej poza wszelkie horyzonty, płomieniącej na siedmiu wulkanach, Jutrzni! — — —
Szumią bory złowrogą, nieprzejednaną, z mrocznych głębin ziemi wypływającą nienawiścią — protestem głuchym Życia przeciw miażdżącemu gwiazdy:
Niewiadomemu!