Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/162

Ta strona została przepisana.

kiegoś, na szczęście nie nadającego się do muzeum, bożyszcza; głębokie źródło iskrzy pod nim, czerpak na łańcuszku zaprasza do picia.
Tu zmierzali wędrowcy.
Mag Litwor nachylił się i modlitewnie magnetyzował wodę, zaczerpioną w dziwnego kształtu ów czerpak drzewny, z rączką, przedstawiającą głowę węża, podczas gdy czara wyobrażała zewnętrze kaplicy.
Wodą Tatr odmładzał swoje serce, na zbyt strasznych wyżynach Himalajów przebóstwione.
Arjaman, niby Dantejski cień, przesuwał się przez gęstwinę litworów.
Przyglądał się tym okruchom Polski, jak Wergiliusz Eneidzie na łożu śmierci, zanim wyszeptał przyjaciołom, aby ją spalili.
Mag Litwor odwrócił się i spojrzał w Arjamana, jak słońce, kiedy uderzy w skrzydła czarnego szerszenia i uczyni jego mrok modry — świetnym, niby Medjolańska zbroja.
Mury kamiennych, widno prastarych baszt, nadawały groźnego wyglądu zamczysku. Dziwem jakimś ocalał wśród nawałnic krajowych i wśród lekkomyślnego nierządu, jaki cechuje magnackie życie w Polsce. Moc i krzepota Lechicka biły od tajemniczej, groźnej syntezy, którą przedstawiał Turów Róg.
Wstępując po kamiennych skryżalach schodów, Mag Litwor rzekł: — jeśli Zolimę upragnąłeś naprawdę, będziesz ją miał. —
Niespodzianymi krzyżmi i jutrzenkowym słońcem zdobne dźwierze wymagały lepszego widza, niż Arjaman, w którego jakby runął piorun.
Rok wypisany świadczył, że terem stawiony był w cza-