Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Arjaman zmusił się wreszcie do rozchmurzenia: wszak jest południe, tyle harf gra przed słońcem!
Mag Litwor wszedł już do komnaty, gdzie na wyżynnej powale z rzędu modrzewiowych grubych sozrębów wieszały się śpiżne, meczetowe lampy.
Pośrodku komnaty był iście mitologiczny dziw: jawór rósł tak niepołomny, że gałęźmi wspierał powałę, koroną wystrzelał nad obszar zamczyska.
Miał w sobie coś z Mitu dawnej Arkony, zdawał się tych sięgać epok, gdy w Tatrach bóg Światowid wchodził do kniaziowskiego teremu, grom swój, jakby krywulę wędrowca, ustawiał w kącie i wypraszał młodą kniaziównę dla bohatyra.
W pniu jego wyżłobionym, lecz jeszcze zdrowym, kryło się archiwum Turowego Rogu — najcenniejsze dokumenty do Historji Ducha w Polsce.
Arjaman uczuł w piersiach swych morze niezapomnianych uczuć, opromienionych zarzewiem wschodzącego księżyca melancholji; wystarczyło mu wsłuchać się: okropnie jęczał wiatr na wydartej z wnętrz tych Mogił strunie; dalekie morze Sybiru wrzało jak ukrop i tu aż było je słychać!...
Od dołu ścian piętrzyły się witraże, nad nimi przez okna słońce zalewało komnatę i ożywiało rycerskie zbroje, jakby żelazne Romansero o królu i wojsku w cieśninach Tatr.
Witrażami wchodziła muzyka nieziemnych tonów, krwawo­‑szkarłatnych zmierzchów niby Tristana i Izoldy; wieczysta zieleń wysp na których żyją upiorne widma z kroniki św. Brandana.
Lecz wiedział Arjaman, że to co mu się wydawało tak irlandzkie, z głębin ducha było iście polskie. Zawisza Czarny na tle Łomnicy; święta Kinga, której anieli pomagają