Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/169

Ta strona została przepisana.

Już dla pełni chyba wspomnień o mastodoncie wziął Arjaman z moczarów turzycę, dwa gatunki rosiczek, knieć błotną, trędownik.
Z wysokich wirchów przyniósł szarotę, której zresztą nie obdarzał sympatją, bo jest włóknista, tłustawa, niedokrewna i jakby wykrojona z szarego aksamitu. Wolał te krwawe gwiazdki łamiących skałę, skalnic, cherlerkę, a wprost admirował wielkie straszne pająkowate dziewięciorniki, zwane tez pięciornikami, bo mistyczna liczba dziewięć odpowiada w rzeczywistości tylko pięciu rozramienieniom.
Miał tez garść tej skuciny, która nadaje czerwonym wirchom ognistą barwę i długie potworne, jak warkocze czarownic, siwe mchy polarne, rosnące na smrekach.
Brakowało jedynego jeszcze kwiatu bez którego niema pełnych Tatr: tymi są krokusy, te wielkie fioletowe chrzcielnice z szafranowym słupnikiem, jak w baśni wyrastające jeszcze pod śniegiem delikatne księżniczki, a kiedy śnieg uleci znów do swej ojczyzny w niebie — krokusy potężnym łanem dywanów zaścielają ogromne ugory, przełęcze i polany w lasach.
Mimo tego jarożycia, które wniósł ze sobą, nie miał Arjaman w swej duszy bynajmniej Gulistanu — zrywał mosty ogniowe z tym przeciwnikiem pięknym, którego w głębi swej duszy widział już, jakby z za odległych gór Króla Wężów.
Wie dobrze, iż kiedyś będzie miał w ręce tę — która mu wymykała się tak długo.
Jakby ściętą głowę weźmie za włosy i przyjrzy się jej oczom.
Kto tu niedawno warjował? dusza — Bóg — natura — djabeł? pisał kiedyś Prus powieść o Lalce i Wokulskim — rozumnym człowieku, który dynamitowe machiny podkłada