Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Ten, lubo niechętnie, wstał i podszedł.
— Bój się waszmość Boga, rzekł kronikarz — srogie na ciebie zebrały się chmury. Musisz je sam zażegnać, tylko się nie wymawiaj. —
I nie zważając na pytania, a potem protesty, wiódł kronikarz Nietoty, nawet używając zaklęć na najstarszą z limb, na drakonit w mózgu Króla Wężów, na piekło Ornaku i od czasu do czasu całując przez udany szacunek w ramię młodego człowieka.
To musiało Arjamana wzruszyć.
Wyszedł naprzeciw trzech panów, skłonił się im ceremonialnie.
Ależ jakie było kronikarza przykre położenie, gdy ujrzał, że oni na ukłon nie odpowiadając, dysputowali, biorąc obu w trójkąt swych trzech groźnych, bo podnieconych sprawiedliwością i napływem rozsądku, postaci!
Pan Muzaferid zaś stanowił tę jakby gwiazdę w Wielkiej Niedźwiedzicy, która się nazywa jeździec, a na której próbuje się ostrości swego wzroku.
Mówił, jak zawsze p. Ostafiej Huraganowicz, pierwszy zagajając dysputę.
— Streścimy naprzód argumenty czystego rozumu Kanta.
Ponieważ w Tatrach niema Króla Wężów — bo co innego jest ludowy folklor, a co innego człowiek wzięty za plecy i wstrząśniony przez Darwina, Edisona, i nawet Zolę; niema lodników, ani też ze skał Giewonta wyleźć nie mógł żaden tutejszy Maghus —
więc pan Arjaman musi być lunatykiem, rycerzem o smutnej twarzy swoistego wyrobu.
Ale zakaty, kronikar Nietotki niczem nie stara się zaznaczyć swego Donkichockiego de Saaviedra stanowiska,