Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/208

Ta strona została przepisana.

Gwiazda miłości wystąpiła pierwsza na jasne przejrzyste lazury.
Cmentarz, nagrobki w turbanach i spisach — dają mi wspomnienie, że byłem królem narodu który wyginął.
Nie żal mi jego i nie wyciągnąłbym berła nad nim.
Lucifer mię uczynił prorokiem pustym i nie kazał mówić do mrówek z miast.
Zejdą się olbrzymy przed namiot nieba mojego — zanurzą swe ramiona we krwi i będą kiełznać chmury pełne skrzydeł.
— — — — — —
Wyjechałem ku miastu wyrytemu w skałach gdzie niema żyjących.
Koń biały unosił mię lekko jak obłok mgły między wysokimi ziołami.
I gdzie padła piana z jego uździenic — tam zakwitały ametystowe łany krokosu.
Jechałem do grobu Jej, aby przyzwać Widmo i do łoża mego chciałem Ją unieść,
W bramie umarłych ujrzałem niewiastę młodą i drobną, niezmiernej piękności.
Jakoby latarnie czarnych dyamentów okryte jedwabiami rzęs — świeciły jej źrenice, twarz i postać zdały się żywym płomieniem.
Czułem pocałunki jej spojrzeń na moich opuszczonych powiekach, imię Jej było Dalita. Podałem dłoń mą zamiast strzemienia, gdy siadła ze mną na Mlecznego, i ostrożnie zwolna zjeżdżałem z wielkiej stromości ku dolinie, gdzie srebrnym wężem wypływała rzeka i drzewa gajem czarnym, pełnym cienia zapraszały do swoich świątyń.
Droga zwęziła się nad przepaścią i skała stromo sterczy ku niebu, a głęboko w dole zasnuły się wąwozy mgłami.
— — — — — —
Tam w nieskończone dale idę, w nieskończone dale idę smętny sam.
Wrota gór rozwarte przedemną, a za niemi morze —