Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/246

Ta strona została przepisana.

— — — Śmierć, z którą umawia się Chrystus, kiedy idzie przed jaskinię z martwych wznieść Łazarza — ta śmierć nie jest straszną!
Owszem, każdemu śpieszy się przepłynąć przez taki Kocyt, wstąpić na taki wirch Anafielasu!
Ale my wiemy już napewno, że śmierć jest inna: Ogromne, prawie aż poczciwe, Nic!
Rozwiązanie zadania żyjącego w formie rzeczypospolitej z kilkudziesięciu miljonów komórek w organizmie ludzkim...
Nie daje o tem pojęcia, ani zgaszenie lampy, ani opadnięcie liścia.
Jest to zniknięcie tego, który dzień temu, chwilę temu był Absolutem:
dzięki któremu Ocean był Oceanem, Bóg Bogiem, Miłość Miłością, rozwarcie kolan kobiety ukochanej — szczęściem!...
Bez niego nie istniał Byt.
W nim wiązało się, jakby w zworniku, gotyckie sklepienie świata. Śmierć uczyniła zaś z tego cudownego rachunku — zupełny absurd.
Turów Róg takiej śmierci nie uznawał.
Śmierć w Turowym Rogu miała swój zakon i swoją świątynię o trzech kondygnacjach.
Wchodziło się do niej, jak do kościoła w Assyżu: najpierw ciemne nawy z nizkimi sklepieniami, tysiące witrażowych lśnień promieniowało na freskach Syna Cieniów, symbole starego Zakonu przed zjawieniem się Mickiewicza — i On — On widzący kres tych katorg sybirskich...
W tym kościele zawsze musiała zwyciężać Moc duszy,