Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/252

Ta strona została przepisana.

Oznaczało to symboliczną mszę pokory i zrównania wszystkich już po tamtej stronie liny.
Działo się to oczywiście w największej tajemnicy. —
Średniowiecznym iście duchem był Lew Mironowicz.
Twórczość jego — to katedry, zapełnione rozumowaniami z Orygenesa i Duns Scotta, z Eckartshauzena i hiszpańskich mistyków, jak Leon de Granada, lub Huan de la Cruz. Miał on matkę obłąkaną i brata młodszego, dążącego znaleść się już po tamtej stronie liny.
Ze swoją twarzą Calderona — z oczyma wielkimi nalanymi mrokiem — był Lew iście jeźdźcem pędzącym na koniu, którego podkowy są nabijane szmaragdami.
W jego komnacie wielkiej, niemal pustej, stało tylko biuro, książki i czarny krzyż. Nie mówił z nikim. Kochał go nadzwyczaj Arjaman.
Nie możemy zatrzymywać się dłużej, kronikarz wymienia tylko ludzi niektórych, lecz naturalnie jeszcze ominąć nie może witezia Zygfryda, który mieszkał na granicach Tatr i Sybiru, wielbił mrok Rosyi i był najradośniejszym demonistą, jakiego wydała bujna w demonizm tatrzańska ziemia.
Teraz on tu radował się Polską.
Wielki czar roztaczał dokoła inny wędrowiec: mahometanin, rodzaj młodego Emira Rzewuskiego, najdzikszy tlaneur paryskich kawiarń i najgłębszy proroczego ducha śpiewak Mekki i Kaaby.
Zato, niby krzew swojskiej limby, tragicznej, wysoko rosnącej, był — do Michała Anioła młodego podobny, rzeźbiarz, który przebywał najprzepaścistszą nędzą, najdumniejsze marzenia, i płynął, jak łabędź z rozbitymi płucami przez krysztalne jeziora swych marzeń.
Stroną przemożną towarzystwa stanowili witezie, któ-