Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/26

Ta strona została przepisana.

nąć fotel i zapalić elektryczne światło, ofiarowując interesującą pogawędkę? Ze zdrady, jak mówią górale, czyli niespodzianie spojrzawszy na nią, ujrzałem, że jednak powoli sama uniosła się do wpół — głowę wsparła o głaz, patrząc w lodowce. Od guślarstw wschodzących gwiazd ożywiały się, jak cmentarz w noc Zaduszną.
Jeden różowiał zacisznie ogrodem Hesperyd. Lecz drugi w straszliwych rozpęklinach, nastyrmiony miastami lodowymi, z monolitów tworzyły się wieże, kościoły, posągi, to znów demoniczne wielkie skrzydła Ponurego Myśliciela...
Na bezmiernej katedrze zatrzymały się gehenniczne duchy, błyskając srebrnemi lancami: Walkirje słowiańskie — może te, przed któremi ostrzegał Słowacki:
„Kyrie elejzon, Kyrie —
nie żonę mieć przy sobie, lecz Walkirję!“
Ciemność wychynęła z niepojętych czeluści, zakryła ziemię, kwiaty otuliła na magnetyczny sen.
Trwało to nie wiem ile czasu. Tonąłem, jak Ogień, w kontemplacji tej skamieniałej walki Bogów. Gwiazd zamarzłe upiory, wróciwszy z Antarktycznego morza, olśniewały górę, każdą inaczej, jak odrębne, nie wiedzące o sobie planety. Wreszcie wzniosły się nad krawędzią otchłani, spoiły wszystkie mroki w jeden bezmierny, milczący, piekielny kościół.
Niżej w dolinach płynęły mgły — i było tak, jakby Tatry zmieniły się w morze łez. Duch mój zapadł w zimne prawieczne kryształy lodowca, w mroźną gigantyczną tajemnicę ziemi. Lecz daremno rozglądał się twarzą srebrną w witrażach lodozorza, szukał wyjścia z wiecznie płaczących grot mieczem Parsifalowego rycerza — grał na wielkiej harfie tysięcy podziemnych potoków — zagłębiał się w coraz nową kondygnację męczarń i nienawiści — —