Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/264

Ta strona została przepisana.

ne rzemieniem, aby nie mogły rżeć. Arjaman daremno szukał wejścia do kaplicy. Wreszcie wspomniał, iż od morza widział w oknie kaplicy mżące ciemne światło. Lecz jak się tam dostać? To okno było nad prostopadłą pięćset metrów nad morzem skałą.
Przypuśćmy iż będzie szedł po szorstkościach muru — lecz najmniejsze osunięcie się — to śmierć straszliwa, z takiej wysokości lecąc!
Lecz Arjaman nie rozstawał się z liną; zrobił z niej jakby lasso, zarzucił na hak, który w bliskości framugi okna wystaje — służąc do wzmocnienia muru, lecz przez deszcze omyte wapno dokoła żelaza utworzyło zagłębienie.
Nie udało się, sznur oślizgnął.
Ten hak nie wystawa poza powierzchnię muru, więc jakie go zaczepić?
Wpadł Arjaman na pomysł. Z rozmokłej ziemi zrobił kulę, do niej zaczepił węzeł liny i rzucił w miejsce gdzie był hak. Lina się zaczepiła. Czy mocno? Pociągnął — trzyma!
Wtedy upewniony o jej mocy, zawisnął nad przepaścią, zatoczył łuk, jak olbrzymie wahadło; szybko się wspinał. Na wysokości piętra już jest, o framugę uderzył głową. Chwycił ręką jedną framugę — zerwał się zmurszały głaz, ledwo miał czas odepchnąć go Arjaman, bo strzaskałby mu czaszkę. Posypał się żwir.
Arjaman teraz na wąskim miejscu próbował oprzeć rękę, ani sposobu. Wybić szybę — to znaczyłoby ostrzedz tych, co tam są.
Zmęczenie go ogarniało. Muzyka pogrzebowa nastrajała go ponuro. Jeszcze minuta, a trzeba będzie opuścić się na dół — i próbować zapomocą rozhuśtania sznura wyskoczyć na ziemię.