Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/267

Ta strona została przepisana.

Mangro, stojąc nad lochem, nakrył go płytą grobową i krzyż żelazny spiął klamrami.
Upewnił się, iż nikogo za kościołem niema — podszedł do grającej Zolimy i zaczął magnetyzować powietrze nad nią.
Po kilku minutach kaplica zadrżała jeszcze głębiej od tonów potwornie dzikiej Czarnej Mszy, od galopu szatanów, i od śpiewu królewny mniszki, zamkniętej na wieży, która wpuściła morze przez śluzę do miasta.
Było w tej mszy oddawanie się namiętne i bluźniercze Książęciu Mroków, po trzykroć ukamienowanemu według legendy wschodniej. I ten kto Zolimę kocha, musi być godnym jej zdobycia, musi być — djabłem.
Trumna otwarta pełna róż krwawych i upiornych orchidej, szeroka jak na dwoje, zdawało się już łożnicą, która wyczekuje, muzyka zaś Sfinksem, który objawia.
Rozległy się tony nieposkromionego bluźnierstwa, kiedy de Mangro podszedł do cyborjum i wyjął kielich z winem i kiedy ofiarował jej —
Ona nie przestając grać, z oczyma nabrzmiałymi Infernem, nieruchoma jak w ekstazie, piła.
I nagle uczyniwszy szybki ruch ręki, wylała resztę wina mocom podziemnym. Zakrążyła się w dzikim wschodnim tańcu, jakim Czciciele Djabła wielbią Gasiciela światłości.
Ktoś z Wtajemniczonych na chórze zaczął na organach grać, Zolima zaś nie odwodząc już oczu od krwawoskrzydłej postaci za witrażem, tańczyła.
Muzyka stała się straszniejsza, niż nagość kobiety na ołtarzu, straszniejsza, niż chwila oddania się Heloizy mniszki wielkiemu kontemplatorowi św. Trójcy — właśnie gdy byli w kościele i za ołtarzem; straszniejsza, niż deszcz siarki roztopionej, który się lał na Sodomę, powiększając upojenie miłością i zgonem.