Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/280

Ta strona została przepisana.

I mówił: Morze moje, Morze, Morze! —
Jakby wielkie mgły poranne zesunęły się z olbrzyma skalnego: naraz przejrzał on swój wirch z najczystszego jarzącego się rubinu. Tam w bezdeniach mrocznych własną duszę groźną nadziemną kapłańską ujrzał Arjaman. Od miesięcy żył w automatyzmie rozumu, zniweczył wszystkie świątynie Magii — i widział tylko ścieżynę z jedynym świętym Mihrabem w skale Miłości —
teraz mogąc ją mieć, mogąc ją mieć, jak król Salomon królowę Sabę — opuszczał ją — dla swych najgłębszych słów — dla Niedokonanego.
Idzie —
Święty, Święty, Święty...
Cała ludzka namiętność odpadła go już. Przed wszystkimi duchami Tatr szedł, jak dobry rycerz. Ale mu jednak straszliwie jest smutno. Trzeba nie myśleć...
Kto mógł być ten potwór, który trumnę uwiązał do wiatraka? Wspomniał Arjaman opowieści o dziwnych tajemniczych morderstwach, dokonywanych przez jakiegoś kryminalistę, który podawał się za księdza. Niedawno zdarzyła się homoseksualna zbrodnia dokonana przez księdza guwernera na dwóch paniczach...
Splot dzikich nieprawdopodobnych zagadek. Trzeba je zostawić czasowi.
I zaczął iść, pędzony skrzydłami myśli groźniejszych, niż to wszystko — płynących z zapomnianej chaty nad morzem.
Nie były te przeczucia — niby Chrystusowe anioły kołacące do bram:
były to jakieś kruki czarne, jakieś sępy olbrzymie lecące za żerem.