Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/282

Ta strona została przepisana.

Podniebne rzeki zmarzłego lodowca
łzy moje wzięły do zimnych potoków,
lustra Sardarów ujrzały wędrowca,
który je przyćmił gwiazdą wieszczych mroków.

Po opuszczonym błąkam się ogrodzie
straszliwych przeczuć, które ból tłomaczy:
śniłem, że brnę z mym dzieckiem w czarnej wodzie —
krew mu garełkiem biła — i w rozpaczy

niosłem na brzeg. — Więc ujrzę nad ranem
mój los — i niewolnik Boga
klęknę u stóp — lub będę szatanem!

Tak mijał góry.
Widział już swe ukochane Murza Sihle, te dziwne moczary za niem, dokąd zlatywały się jesienią zdala tropikalne ptaki: ibisy, czaple, marabuty...
Niegdyś, gdy w Tatrach był klimat cejloński — tu zagnieżdżały się roje ptastwa. Teraz klimat się zmienił, lecz instynkt ptaków wciąż nakazuje, przynajmniej niektórym gatunkom, lot w te zimne niegościnne już regiony.
Wśród nocy mrocznej idąc szybko przez las, musiał przeskakiwać doły, strumienie i wielkie wykroty zwalonych drzew. Ziemia ta zdała się być istotnie macierzą smoków.
Świecił sobie odłamem fosforyzującej hubki, bo zapałki zamokły mu, gdy musiał przechodzić wbród przez wodospad.
Szedł lasem głuchym iście Madejowym. Straszne legendy o żywiołakach... Nad strumieniem głębokim przechodząc, poślizgnął się na wilgotnym kamieniu i nie upadł, lecz w skoku już niezrównoważonym uderzył kolanem