Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/30

Ta strona została przepisana.

Prawdy — Poezji — — — i Bólu. Jakże więc Polska mogłaby zmartwychwstać z takiej Duszy?
W niewiadomą toń spoglądam, w której bujne zielska melancholji, przezroczyste mątwy tęsknot, czarne sepje złoczynień, namiętny tropikalny ogień wulkanu wśród potwornej macierzy oceanicznych głębin — i daleki tułaczy księżyc, wieczny wędrowiec...
Dusza nie da się wyrazić morzem. Są w niej pustynie, wśród których bywa Chrystus kuszony przez Monstra; są w niej żywiołowe pramoce podziemne, które jedne warstwy tak nałożą na inne, że na wirchu góry bywa płat pramorskich liljowców i radiolarji, gdy w dolinie uległy się granity, albo popiół wulkanu, który dawno już zagasł.
Ani przez pustynie, ani przez góry, ani przez morze, ani przez gwiazdy, ani przez sny, ani przez myślenie, ani przez milczenia, ani przez miłość, ani przez tęsknotę, ani przez wiry zwątpień — Dusza wyrazić się nie może. Ani przez to wszystko razem wzięte. Ani przez Boga, unoszącego się nad tym Chaosem ciemnym. Ani przez Lucifera, który zeszedł w otchłań, o której Bóg zapomniał. Ani przez wszystko, czego jeszcze wśród licznych tysiącoleci myśl ludzka się dowie. Jest to światło, przechodzące w straszną wieczną ciemność. Jest to zapomnienie zupełne, że się jest światłem. Jest to konieczność być wszystkiem w tej próżni, gdzie niema niczego, prócz kłębiących się męczarnianych smug. Jest to najdumniejsze zgodzenie się rachunku wszystkich wieczności, w którym wypada wyznać, że z całego skarbu na dnie zostaje — nicość.
Nazewnątrz ma to wygląd wcale nie rozpaczny, można być wysokim i rozrosłym, jak poskramiacz słonecznych koni, niezużytym przez rozpustę, — —
śmiejącym się z każdego złożenia w grobie. Męczarni