Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/306

Ta strona została przepisana.

teraz tak dziwny wyraz, że Matka, rozmawiająca z Panią Ameńską, kiedy ta ukazała jej szczególny ból na twarzy Mnicha — porzuciła nagle robotę, pytając:
— Synu, co Tobie?
Nie odrzekł nic, patrzył w dalekie mgły.
Pani Mogilnicka wyszywała dalej ornat: na tle jedwabnej, mieniącej materji o tonach kości słoniowej, przechodzącej w złoto i aż w purpurę — wielkie liście winogradowe od młodych zielonych pędów aż do macicy, karmiącej fjoletowe grona, wokoło zaś brunatno­‑czarne liście, zjedzone przez gąsienice. Istna symbolika życia zatrutego!
Robotą piękną, wenecką, posuwała już haft ten kończony, bo wkrótce następował czas pierwszej mszy jej syna.
Bazyljanin powstał. Olbrzymiego wzrostu, w czarnej, długiej szacie zdawał się nie kończyć i nie zaczynać.
Pani Mara spytała:
— Bracie Konstanty, co Wam jest?
Milcząc, Bazyljanin wyszedł z pokoju — porwała się już Matka jego — załamała ręce, mówiąc:
— Chryste, Tobie go oddaję, ale mi go nie zabij!
Wtedy z rozdartego jej łona, przez które zdawał się prześwietlać miecz nagi — wypłynęła wielka, jak struga krwi, spowiedź.

Młody Bazyljanin szedł w las: naprzód przez potok szalony, po kładce zmurszałej, gdy każda tafla załamującej się wody usiłowała zmącić uwagę, strącić przechodnia w dół i nieść go, targając na głazach, zatopić w kaskadach, zawirować nim w głębokich, szmaragdowo­‑modrych cysternach! Kiedy już potok minął, zaszumiały wiekowe jodły — każda kościołem będąca, każda arcytworem strzelistego aktu, każda