Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/307

Ta strona została przepisana.

samotna — mniszki i wojownice, kochanki wichru, córy gór, niewymownie tragiczne, nieskarżące się nigdy, może nie mające komu?
X. Konstanty szedł upity winem bólu z wężowego ziela — z tego szaleju, co rośnie na wszystkich drogach duszy, i nawet przy najcichszej chatynie, gdzie kryje się samotność — tam nawet w księżycowych blaskach mdłe kielichy zapraszają do uczt czarnoksięskich, tam ćwiartuje się serce, stygmatyzują wargi rozpaloną krawędzią puharu i spłomienia się język, który wypowiedział: Ergo — Deus non est!
Bazyljanin począł zrywać paprocie i opędzał niemi jakieś myśli trwożące, niby naszczekujące piekieł widma, wreszcie, spojrzawszy na obumarły jednego drzewa wierzchołek — zadumał się; wzdrygnął, wspomniawszy, że Swift w przeczuciu idącego nań obłędu — do takiego drzewa porównał się, mówiąc przyjaciołom: „Bracia, mnie czeka ten sam los, jakiego to drzewo już doznało: to jest, będę tak, jak ono, obumierał, począwszy od wierzchołka“. I wskazał na swą głowę, wymawiając te słowa. Trwając w tej myśli — sporządził testament na budowę i uposażenie szpitala dla idjotów i lunatyków. „Z utratą rozumu, pisał, utracę prawo do osobistej wolności: i przeto mą bezwładną istotę zabezpieczycie w domu obłąkanych, na który wam fundusz zostawiam“.
Zrozumiał X. Konstanty, że Polska tak obumarła od wierzchołka swego.
Uprzytomnił nienawiść wzajemną narodowości, które ją składają, zamęt partji, głuche wrzenie i mordercze wybuchy warstw przeciwko sobie — całe rojowisko szakalów, oszczekujących świątynię Ducha — a w tej świątyni martwa, zastęgła cisza, przerywana żarzeniem błyskawic! Nikt nie jest powołany, aby tę ciszę przerwał jakiemś słowem, przyniesionem z nad rzek Wieczności... chyba oszust!...