Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/34

Ta strona została przepisana.

rzycieli przedstawia moment zapewne po uprzedniej laparatomii, gdzie wnętrzności zmieniono wszystkim dwu i czworonogom, z wyjątkiem pijawki — tej wolno żłopać w najlepsze krew, idącą z krzyża — zaś krzyż, to, jak wiadomo, rzecz „bardzo dobra — ino, wicie, ciężko jest temu, kto go ma dźwigać!“
Być może, iż tego, co już najwyższe, niema kto rozpinać na krzyżu! —
Zapuściłem się w wielką prerję traw — i — o wstydzie! — zacząłem schodzić ku jakimś błękitniejącym powabnym dalom. Winne były temu złowabne nimfy w postaci świerszczy, które mnie wiodły wciąż w swej kompanji śpiewackiej, bardzo rade z tego, że ich łachocą skrzydełka. One mnie namówiły, abym się zwierzył, mówiąc, iż człowiek w języku pralechów znaczy dźwięczną mowę mający...
Tak pochlebiając mi, zaprowadziły mnie z wyżyn milczenia na te pogwary jaskini nadmorskiej, gdzie zasnę wnet wśród leżących kupami alg, wonnych od jodu i od słonych powiewów morza.
Zresztą i rozum nakazuje mi wejść do jaskini, bo Tatry zmieniły się w jeden huragan — pioruny biją i zaczyna mi być prawdziwie dobrze.
Zasnę snem 40-tu młodzianków w piecu ognistym.
I widzicie mnie teraz, o limby, zabłąkanego w puszczy mego ducha tak, że ledwo kilka tych myśli mogłem wysnuć, obiecawszy słuchaczom wśród ciemnej nocy szatańsko wiele — jakąś Mahabcharatę Tatr!
Lecz tę wygwieździ wam noc, wyprorokuje księżyc, wyhuczy wiatr, zachełbi nią Morskie Oko, zimnymi palcami wykołacą ją u bram Umarli.
Moje skały — Wam poprostu powiem: nigdy w życiu niczego urzeczywistnić nie zdołam, i tę miłość, która tuła