Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Ja — Sfinks nieruchomy na drodze Twej pożarłem spaliłem w płomieniach i pochłonąłem narody dusz, o których rzec można, ze „Bóg ich zapomniał“. Ja Sfinks — bóg wschodzącego słońca Śmierci. Milczę.
Mdlejesz od mych kamiennych tchnień, zamagnetyzowany emalją i lazurem mej głowy, sięgającej aż nad obłoki? Słyszysz głuchy szum huczącego pod ziemią morza? temi drzwiami weszli, którzy już nie wrócą.
Mówił Mag Litwor: Nocy, potęgo nocy! nagły zamęt, jakby Wicher halny wzniósł wszystek pył dawnej Sahary na miejscu Tatr w powietrzne regjony i kręci nim w wirach miedzianego pyłu.
Niebo, rozpalone jak glina, w ogniu nademną, ziemia żelazna, nieczuła jak Moloch, przygniatający mnie łapami u piersi, która sączy zimny wiew mogił. Rozerwę te zasłony, ze stropu nieba wiszące, poryte błyskawicami, zapadnę w głębię snu, o moja Konieczności! zmiażdżę się lub ukoronuję gwiazdami — odpływając na morza nieznane. W głębiach ziemi idę i tworzę wśród milczeń wieczności nieistniejących, niekończących!

Rozwarły się podziemia Giewontu.
Olbrzymie sale, kurhany, wielkie posągi dawnych gontyn.
Na ścianach freski. Z pochodnią zapaloną przygląda się im Mag Litwor.
— — — Lasy minione. Ruiny dawnych grodów królewskich, wody modre, spadające w wodospadach, na których księżyc łamie się pręgą spektru — kanały, niby na Marsie, użyźniające pola; łąka morza, które się zda rzeką zamkniętą w kamiennym łożu niezmierzonych po obie strony wieczornych pustyń.