Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/66

Ta strona została przepisana.

łem! zgodziłaś się? — leci w dalekie zagaje, drąc się, jak M-me Twardowska po przygodzie na rynku. —
Mangro, widząc, że go nie słuchają, położył ośmioro jaj na trawie u stóp Maga.
Tu mogła się stać rzecz, pożądana dla malarza, czyhającego na karykatury, gdyby Mag Litwor miał zwyczaj krok czynić wprzód, nim się rozejrzy. Uniknąwszy zamienienia jaj na galaretę, powiedział tylko do Mangra:
— Źle, iżeś pomyślał o sobie w taki sposób, rujnując szczęście sójki.
— Wszakże, Mistrzu, to wam podaję, rzekł uprzejmie Mangro.
Nie mówiąc już słowa jednego, Mag Litwor wziął gniazdo i podszedł do jaworu. Jest legienda góralska, że jeśli kto weźmie gniazdo sójki — ten ptak, żeby je odzyskać, rzuca przywłaszczycielowi tajemniczą trawę, która, dając wiedzę wszystkiego — sama nie ma nawet nazwy. Koń, mówią, jeśli nastąpi na tę trawę — natychmiast mu z podkowy wypadną wszystkie gicele.
Mag Litwor nie czekał na nagrodę sójki. Szedł, zapatrzony w chmurzący się, choć poranny krajobraz — za nim zaś rozlegało się uderzanie skorupek sójczych o kamień.
Brzozy wielkie jakimś przerzedziałym lasem okrywały okolicę, nieznaną mu zupełnie. Ujrzał w dali idących czterech włóczęgów. Oni jego dostrzegli jeszcze pierwej. Wydał im się bogaczem. Spieszyli na przełaj. Nikt w tej krainie nie witał go dotąd z taką gotowością. Nie miał broni, nawet maleńkiej różczki dla poszukiwania źródeł i skarbów zaklętych.
W ich rękach czernią się ohydne, gumą oblane sprężyny, które w Afryce policja rozdaje dla pogromów.
Mag wszedł wolno przez bramę na cmentarz, błądził