Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/86

Ta strona została przepisana.

Tymczasem muzyka wiodła domniemanych kochanków na tortury szczęścia. Mówiliśmy już, ze Zolima spojrzała w oczy królewiczowi — władcy mistycznych bredów — ze zdumieniem: ujrzała paprocie nad jego głową i wzrok nad miarę dumny, jakby sie nie dopraszał, lecz dopominał — o to, co świat rzucił w kąt jaskini między śmiecie, jak Mag rzucił tam zbrodniczą maskę —
o to, co było jego kapłaństwem i religją jeszcze niewypowiedzianą —
o Miłość!
Zolima, kiedy błysnęły elektryczne światła, ujrzała dokładnie zaiste dziwaczny, choć piękny strój; kiedy uświadomiła sobie ten wzrok, który był sonatą z płomieni luciferowych — kiedy wreszcze ujrzała harfę, zrozumiała naraz wszystko:
to liryk tych przywidzeń, które traktują życie, jako Otchłań.
I kto wie, czy nie uległaby w jednym momencie całkowitemu przeobrażeniu, jak św. Paweł w drodze do Damaszku, przeobrażeniu pod wpływem wysokiego magnetycznego światła, gdyby nie obecność Mangra; ten ciemny przyrządzacz filtrów, narzucił jej swą aurę, tworząc zmysłowo­‑rozsądny, poziomy tok rozumowań.
Z uśmiechem odwróciwszy się, pomyślała, że są przecież lirycy, logicznie myślący o kobiecie, miłe erotopsychjany, a zresztą niech devil weźmie wszystkich liryków, psychomistyków, filozofów! Miłość — czemu nie ma być ona w doskonale leżącym kostjumie, z rentą fabrykanta dział lub inżyniera rosyjskich kolei państwowych z orderami ministra austryjackiego, z willą prefekta prowincji we Francji i godnością lorda ekonomisty, poprawiającego byt robotników w Manchester? — Nawet nasz polski aktor prowin-