Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/95

Ta strona została przepisana.

„I przyszedł jako nędzarz do ogrodu pokazać serce, które więcej warte niż to, co mu za nie dawali na świecie ci, co kupują serca na tandecie“.
Nagle czoło wsparł o drzewo i łzy padały mu, z których się śmiał — na tę dłoń dziwnie krwawiącą.
Księżyc migotał mu w łzach i tak magnetyzował mu wyciągnięte w pustkę dłonie, że aż krew przestała z nich płynąć.
Wąż przewinął po ciemnej trawie, niby płynący strumyczek z merkurjuszu.
Otaczający Kosmos był zaiste wielki groźny: lasy ta jemniczyły się odwiecznemi legiendami o zbójach, strachach i Królu Wężów wśród kamiennych, piętrzących się zwalisk tych gór, które w mroku wydają się niematerjalną kwintesencją mroku.
Po drugiej zaś stronie morze: płaczące mniej, straszne mniej, głębokie mniej, niż miłująca nieszczęsna dusza.
Królewicz szedł nad brzegiem szumiących fal.
Około północy ujrzał zamek Muzaferida. Most był zwiedziony, więc obchodził dokoła.
Na murach kładł głowę płomienną.
Wreszcie, wdrapując się na skały z niebezpieczeństwem najwyższem, namacał jakieś zakratowane więzienne okienko. Wyszarpnął kratę, wpadł do potwornych lochów —
tam byli zgromadzeni robotnicy śpiący.
Porwali się, świecąc kagankami, nie rozumiejąc, skąd się tu wziął ten twór z instrumentem muzycznym, ten z rozpalonymi obłędnie, fjoletowo w mroku iskrzącymi oczyma Skarbnik, duch kopalniany?
Nie badając dłużej, zamknęli stracha w sąsiednim lochu, zmówiwszy razem na klęczkach pacierz za dusze, w czyśćcu cierpiące.