Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/97

Ta strona została przepisana.

ny, zmuszony obracać żarna pod biczem, krwawiącym moje krzyże —
ja więzień — lichszy od pająków, które wybiegać mogą na słońce, a kiedy zapragną — chowają się w szczelinę ciemną;
od stęchlizny lochów — przegniły; od wyziewu kości niepogrzebanych — zatruty;
ślepiec — nigdy słońca nie widzący; skąpą jałmużną księżycowych promieni, jak upiór, karmiony;
ja, najnędzniejszy z rabów — miałem też swoje królewskie, niebotyczne szczęście!
Jest chwila późnego wieczoru, gdy wypędzają nas szeregiem na podwórze, otoczone murem skał i zębatych wieżyc.
I tu, dzwoniąc kajdanami, błąkamy się, niby cienie — a żaden w oczy towarzyszowi spojrzeć nie śmie, aby nie ujrzał własnego odbicia.
Nędzni, którzy spoglądają w niebiosa, jakby proszą przeznaczenia o litość — my, słysząc potem ich łkania nocne i jęki, przekonywamy się, że matką najokrutniejszych tortur jest nadzieja.
Starzy więźniowie kładą się na piasku i bawią się nim, jako dzieci drobne. Przesypując ziarenka, niejednemu zda się, że zaszumiało morze — które niegdyś kołysało jego dumne okręty, a które dzieli go teraz bezmiarem słonych łez od wszystkiego, czem dusza jego żyła —
i z twarzą pokurczoną wsuwa się w ciemny kąt.
Jam był zawsze samotny i urągałem boleściom.

Raz — gdy cienie bastjonów były czarniejsze od skrzydeł kruczych — leżałem w pomroce i zapuszczałem sieci