Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/125

Ta strona została przepisana.
J. CYMISCHES: Za ten czyn bohaterski należy się mi nagroda najwyższa na erotycznych igrzyskach... Gdzie niema aniołów, tam kobieta z Mardary może być też aniołem.
X. TEODORA: Niech Ci szatan nigdy nie sprawi takiej boleści swym ogniowym trójzębem, jak Ty mnie teraz językiem! Dobrze mówi przysłowie: ormiański przyjaciel — najgorszy wróg!
(odchodzi)
J. CYMISCHES: To mi się udało wywieść w pole tę małą, gdyby wiedziała na kogo ja poluję, dawnoby z mojej czaszki wrony miały puhar!
MONASTERNY ŚPIEW: Hospodynie pomiłuj!
hospodynie pomiłuj!
hospodynie pomiłuj!
Hospodynie pomiłuj!
B. TEOFANU: (mówi cicho, lecz przeszywająco) Wyjdź z głębiny mroku — Wiekuistnie Zły!
(Jan Cymisches wychodzi z podziemi — ubiera się prędko w zbroję, która wisi jako votum. Nagle na ramię kładnie mu rękę Welia, wysoka, istna czarownica).
WELIA: Ja zawołam straże i wydam spisek Twój z Teodorą! Ona umrze głodową śmiercią w lochu klasztornym, a Tobie wy łupią oczy i obetną ręce.
J. CYMISCHES: Mówisz niewątpliwie doskonałą prawdę...
WELIA: Jeśli będziesz wiernie oddany mej córce —
J. CYMISCHES: Sukkub, wampir, czarownica, stryga, empuza i baubo w jednej osobie błądzącej Bazilissy!...
Mówiąc prostym greckim językiem: szlachetną duszę Twą oddaj Xiążęciu Zagłady!
WELIA: Więc tu zgnij!...