Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/136

Ta strona została przepisana.
(Potężny odgłos trąb. Na schodach Monasteru ukazują się woje. Nieznany rycerz wychodzi z za drzew od morza. Zostaje w mroku — tylko nad hełmem jego świeci samojarzący kamień. Bierze Teofanu za rękę. Patrzy w nią).
NIEZNANY RYCERZ:
Nad brzegiem morza mrocznego olbrzymie stoją góry — i tu spotkałem się z Tobą, pod snu drzewami trzema!...
Przebyłem głębie katarakt, Hadesu znam tortury,
obłoki, dawniej różowe, wirują dziś już w burzy.
Moje pielgrzymstwo wieczne na zimnych śmierci opokach.
Wieczorny cień Lucifera, gdy słońce wzrok swój mruży...
Oto zostałem z Tobą, kiedy Mnie — Boga, niema!...
B. TEOFANU: O, prawda! mów, Ty mój wybrany!
NIEZNANY RYCERZ:
Kamienne nieme Sfinksy! z wielkiej ponurej terasy,
na smutną ziemię patrzę, pełną wesołych miłostek,
jakby z za grobu Achill lub indyjski Książę,
który został grabarzem... Tysiąckroć rozwiążę
zagadkę duszy — Edyp!... ten mroczny przejdę mostek,
aż w śmierci otchłań — tam idąc, zobaczę z gór — thalassę!
B. TEOFANU: Tak musi być!...
NIEZNANY RYCERZ:
Zbyt już krążyłem długo nad myśli mych Kaukazem,
i byłem królem widm — wiodłem Afryty, Gule —
w wielkich sklepień świątynie, w księżyca katedry — —
Lecz każdy kwiat zamarzał w śnieżne hektaedry,
kiedy go tknął mój wzrok... Pod miłości głazem
płynie wciąż moja łódź w ostatnią straszną Thule!
B. TEOFANU: I ja... z Tobą!...
NIEZNANY RYCERZ:
Nad brzegiem morza ciemnego kwitną rokicin badyle