Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/158

Ta strona została przepisana.
B. TEOFANU: Ja o północy wypłyną — Monarchini widm.
B. NIKEFOR: Idźmy — na Ostatnią Wieczerzę.
B. TEOFANU: Na Ostatniej Wieczerzy — usiądą u Twych stóp. Odpoczną, zanim pójdą po stopniach Mroku Niezwyciężonego!
(wstrząsając się w śmiechu utajonym)
Żyjemy jak dwa ptaki na wierzchołku tajemniczych gór — nad otchłanią, gdzie wiruje mglisty Malsztrem. Ja, łabędź krzyczący do słońca, zbłąkałam się wśród Hadesu — — nie dolecę! weź mnie, na swoje wielkie skrzydła orła czerwone —
B. NIKEFOR: Zdaje się mi, że niema nikogo we wszechświecie tylko zagadka nas Dwojga — —
B. TEOFANU: Nie jestem już Panią mrocznych nieprzystępnych wyżyn, serce moje krwawi się na wszystkich nędzach istnienia — chcą iść ku memu Panu Bogu — drogą grud zamarzłych i bosonóż? czy po kolana w kwiatach? jak mi On da...
(patrząc w krzyż, uśmiecha się nieznacznie z cynizmem)
Lecz już z miłością tak prostą i tworzącą wieczność... Czemu Ty nie spojrzałeś na mnie — jako na prostą dziewczynę, wtedy w kościele Myriandrion, lecz jak na Matką Bożą? i dla mej duszy wybudowałeś mur niedosięźności!
Ulękłam się tego, że ty mnie tak naprawdę czcisz! bo czyż warto? trochę wyżej nad inne istnienia — i tak nisko wobec Tajemnicy!
Przed tą czcią Twoją uciekłam do miłości z tysiąca i jednej nocy gdzie jakby kwiat złowieszczej Mandragory kwitnęłam w lesie kolumn tego wielkiego Djonizyjskiego meczetu miłości...