Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/159

Ta strona została przepisana.
B. NIKEFOR: Wiem, ie miałaś więcej kochanków niż Teodora... lecz tylko w myśli swej.
B. TEOFANU: Teraz jestem trawą nad cichym ruczajem: wierzę Chrystusowi i Tobie, Was obu będę miłowała. Naprawdę: miłowała jako matka i kochanka naraz.
Każdą drogę Twą ja przeżegnam mym ofiarnym krzyżem. Kładąc się z Tobą w łożu mym, będę słuchała Twego serca — jakby rytmicznej spowiedzi wszechświata.
Ty, Człowiek, będziesz mi więcej niż wszystko niedosiężne, bo Ty masz w sobie Źródło Wiecznych Wiar.
B. NIKEFOR: Ciemnico Hadesu, dziwnie naraz rozsłoneczniona!
B. TEOFANU: O tak, wcale już nie mroki, nawet nie wyniosłe niebo konstelacyj, ale maleńki zakątek ziemi, z której zeszedł już śnieg...
(ukazuje na zmierzchający zachód słońca)
widzisz, słońce zachodzi krwawe, rozsiewa blaski złotych jezior na oknach — u stóp mrocznych jodeł bronz pozłacany i pompejańskie tęczowe szkło... Tak mieni się ono w ostatniej swej tęsknocie...
Widzisz, tam w tym mrocznym lesie wspaniałego ogrodu krwawe wyzłociło nam przejście, idźmy w tę rozchyloną zasłonę cudu.
Wierzysz mi?
B. NIKEFOR: Nad wszelkie niebo wierzę Ci.
B. TEOFANU: Tej nocy będziemy już w bezmiarze ogromnej prostoty: tam i Chrystus na Olimpijskich igrzyskach — i Jowisz zjawieniem swego majestatu piorunujący Semelę — — i prosty ateński lud na misterjach! nadewszystko Helios, który dawał śmiech grekom w chwili, gdy nadciągnęła straszliwa nawałnica perska!