Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/167

Ta strona została przepisana.
Świat, który istnieje realnie, t. j. dostępnie ludzkim zmysłom — zawiera ponęty.
Piramida nie przedstawia mi się wyższa od tej szafy. Zobaczę — zdobywam i rzucam.
Misterjum znika, kiedy zjem mięsa z krwią, wypiję czarnego Cypru i przyjrzę się zbliska tancerkom.
Dokądże to wybierasz się w zbroi — naco ta chorągiew?
B. TEOFANU: Zdobędę wyjazd na pełne morze. Idę przeciw Rossom.
J. CYMISCHES: Których sama przyzwałaś! Logika inna niż Arystotelesa!
B. TEOFANU: Nie znałam jeszcze Ciebie.
J. CYMISCHES: I cóż we mnie upatrujesz osobliwego?
B. TEOFANU: Masz w sobie piękność Upadłego Anioła. Jesteś skałą, na której rozpryskują się moje kryształowe skrzydła i pęka moje, niezłomne jak Mrok, serce.
J. CYMISCHES: Zatem, Upadłym Aniołem stajesz się Ty.
B. TEOFANU: W otchłani grzechu zawrotnej i zgubnej, już bez dna.
J. CYMISCHES: Gdzież Twój Prometheizm?
B. TEOFANU: Odwrócił się wierzchołkiem wgłąb — nie, wdół!...
J. CYMISCHES: Ty wiesz, że mam Twe przyrzeczenie!
B. TEOFANU: Kiedy mnie porwałeś, niosąc wród skał — ja rzekłam, że Ci jedną noc oddam, jeśli mię wtedy pozostawisz wolną...
Masz teraz wybór wśród jedynej nocy.
J. CYMISCHES: Wybieram więc — Twe milczenie.
Masz nie zdradzić jednym drgnięciem powiek tego, co w duszy Twej się dzieje — aż do chwili, gdy ujrzysz mnie — na wirchu góry świata.