Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/216

Ta strona została przepisana.
ŚWIATŁOSŁAW: (śmiejąc się) Chcieliście, żeby wasz miód jeść i pszczół wam nie rozdeptać?
umyślnie tu dałem ująć się w niewolę, aby me wojska z tem większą wściekłością przyszły mnie zdobywać.
Ujrzycie rój korabionów mych tu pod balkonami na morzu!
J. CYMISCHES: Morska twa armia w tej chwili jest zniweczona! wypłynąłem na 15 złych, zrujnowanych, starych okrętach i te wbiły się w środek niezliczonej flotyli z tysięcy korabionów tych Tauroscytów, wysokich jak palmy. I patrzcie!
(Rozchyla zasłony na morze, tam widać łunę).
Ogień grecki zewsząd rzucany zalewa całą flotylę ogniem, wylatując przez potworne miedziane gardła na rufie bizantyjskich okrętów.
Mimo ciężkich zbrój, Rossy rzucają się do morza, woląc tonąć, niż być palonymi; ciągnieni przez ciężar zbroi, idą na dno morza, którego blasków nie mają już nigdy oglądać.
(Zbliża się nieznacznie do Patryarchy, korzystając z okrzyków radości, mówi:)
J. CYMISCHES: Strzeżmy się Teofanu. Ona nie jest z nami, a więc przeciwko nam.
PATRYARCHA: Co robić?
J. CYMISCHES: Idź, pomów z Teodorą. Kobietę niezwykłą zmódz może tylko kobieta wulgarnie nienawidząca.
(Patryarcha spiesznie wychodzi).
X. OLGA: (do Światosława) Synu, Anioł dał tajemnicę ognia greckiego Cesarzowi za to, że przyjął chrzest.
ŚWIATOSŁAW: Nie bioręź go ciągle ze krwi i z ognia? Ach, jak mało towarzyszów moich wróci do Kijowa!