Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/243

Ta strona została przepisana.
J. CYMISCHES: Wojska niech się szykują u bram. Idźmy na armie wilków północy, których przyzwała —
X. TEODORA: Morderczyni w mrokach! wnet przyśle tu mnichów.
(Wychodzą. Teofanu powstaje zwolna ze stopni Monstrum, przedstawiającego Tajemnicą — zbliża się do krzyża, który jest w kształcie drzewa rajskiego, z klejnotów ptaki migocą).
B. TEOFANU: W mojej kamiennej celi ściany zimne i wilgotne — żaden odgłos świata dostąpu tam niema. Wchodzą przez małe, wąskie drzwi, posłuszne tylko memu zaklęciu. O śmierci, tyś rozbudzeniem kosmicznych fal i nawałnic! Zwiej mię z drzewa życia, jako złocisty liść jesienny z metalicznym dżwiękiem lecący po górach Tajemnicy! Zorzo płomienna, pogromczyni życia rozpasanego w swych bezmyślnościach, bądź umiłowana! Nad męką, nad bólem, nad smutkiem i tęsknotą, niech świeci się panowanie, niech zaszumią czarne skrzydła Twoje.
(Wschodzi księżyc)
Zakwitnął cudowny płomienny kwiat o koronie księżycowej z rozchylonego kielicha stoczyło się kilka kropel ambrozyi — —
Do Twych bram idę, Luciferze!
(Muzyka staje się wspaniałą, jakby na tysiąc strun grana).
Ty skrzydłami swymi wskazujesz mi drogę: Odrodzenie ludzkości przez coraz głębszą tragedję!
Lecz czem jest mi ludzkość?... echem turkocącego wozu, który runął w przepaść!...
Jestem sama. Oto jedyna prawda: Jaźń w pustyni, kuszona przez Nicość!
(Ukazuje się głowa ścięta B. Nikefora).