Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/39

Ta strona została przepisana.
B. ROMAN: Miej litość —
TEOFANU: W mroku nad morzem lecące świetlaki, jeśli daleko od brzegów — muszą utonąć — lecz migocą jeszcze w głębinach —
B. ROMAN: Oh, te małe lazurowe motyle, które przywykły do słonecznego błękitu: zamurować w ciemnych wilgotnych celach, gdzie pająk nudy rozwiesza swoje szare pajęczyny — jak trupy chodzić będą odziane w melajna rake — w nocy zbudzi je dzwon modlitwy za umarłych — na ścianach w krwawym stygmacie wiecznej lampki tańczyć będą widma wyszłe z piekielnych męczarni!
TEOFANU: Obok emaliowanej sypialni Porfyrogenetów jest mroczna izba klasztorna. Każde wstąpienie na tron jest procesją żywych trupów w ciemne mury klasztoru na wyspie książąt — — —
B. ROMAN: Królestwo musi być srogie —
TEOFANU: Miłość musi być jak królestwo — i więcej.
B. ROMAN: Uchroniłem Choerinę, łotra i sodomitę od klasztornego więzienia — mamże zamknąć bramy okute żelaznym krzyżem za rajskimi ptakami życia?
(hałas wzrasta)
Lękam się, że tu nadejdą.
TEOFANU: Przy tych grobowcach wezmą ślub z życiem
B. ROMAN. Ironia szatana...
TEOFANU: (wstaje).
B. ROMAN: Dokąd?
TEOFANU: W cieniste wąwozy Lakedemonu.
B. ROMAN: Zostań.
(przechyla głowę w tył i milknie)

(Rozwierają się zakratowane wierzeje — po ciemnych schodach kurytarza klasztornego schodzą Przeorysza i mniszki,