Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/57

Ta strona została przepisana.
ŚW. ATANAZY: Widzą morze kłębiących się ciemności — tam fosforyzuje góra magnetyczna, a w niej żyje zaczarowana, hymn otchłani grająca, cudna Gorgona. Magnesem swym przyciąga potworna skała okręt — i wypadają z niego gwoździe, człowiek w zbroi płynie po morzu zimnem oszalałem — nagle przytwierdzony z mocą straszliwą do góry, która jest piekłem!
NIKEFOR: W zbroi? powinien był zrzucić żelaza i płynąć nagi —

„z Adama ślepego
„naradzam się już
„cały człowiek!

Tak, mniej wiącej tak! a jeżeli? ha — nie módl się już, leżąc, — powstań! dam ci wina ze starej amfory pogańskiej — pij! nie lękaj się boga w winie.
(Atanazy odmawia — pije Nikefor sam)
Opowiem ci.
Kiedy brałem szturmem Chandax — gniazdo rozbójnicze na stromej i wyszlifowanej skale, tysiące leciało pocisków rozżarzonych, wycie płonącego grodu i moich rozwścieklonych żołnierzy, którzy wyrznąwszy arabów, gwałcili kobiety w namiotach.
Usłyszałem płacz — taki płacz, jakby to olbrzymie miasto było chorem dzieckiem, córką Jaira — a ja przyszedłem i zamiast uleczyć je z mroków — mączą je nadto i pohańbiam. Wszedłem w czarną opuszczoną dzielnicą wśród cuchnących podwórz i domów starych, zarażonych dżumą — nie słuchasz mnie!
ŚW. ATANAZY: Mów.
NIKEFOR: Wstąpiłem po schodach ciemnych kamiennych do izby wielkiej o małych zakratowanych okienkach —