Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/67

Ta strona została przepisana.
(Warega, mówiąc to, nagłem błyśnięciem włóczni pogrąża w dół).
Już was tylko dwóch, możecie zagrać w kostki, macie zuchy!
(rzuca im woreczek z kostkami — Normani śmiejąc się i wystąpiwszy na otwarte miejsce, grają. Ze zmieszanych w oddali wrzasków dolata wciąż bliżej krzyk greków).
KRZYKI: Isús Christos — Metér Theú — Nike! nike!
(Wpadają greccy hoplici zakrwawieni)
ŻOŁNIERZ I: Zwycięstwo! ha, padamy tu, woda niech płynie nam do ust.
ŻOŁNIERZ II: Zwyciężyłem i natychmiast zasypiam. Zbudź mię, gdy armia będzie iść dalej, abym zabiwszy lwy nie był zjedzony przez szakale.
(rozciąga się na ziemi i chrapie).
ŻOŁNIERZE: Nikefor — witaj! zwycięstwo!
NIKEFOR: Tajemniczy Duchu, który kierujesz losami — (modli się cicho) Żołnierze! mówiono mi że tu szedł jakiś oddział z Bizancjum.
ŻOŁNIERZ: Eh, co za oddział: eunuchy, senatorowie i kobiety.
ŻOŁNIERZ II: Ja poznałem Bazilissę. Był zamęt bitwy dokoła nich — konny arab dał jej rumaka, sam padł. A ona pognała skacząc przez wzgórza trupów, w obłoku lecących dzirytów, strzał, kamieni procarskich, fontann i chejrosifonów greckiego ognia, dżdżu, wichru, mroku — no, i piorunów!
NIKEFOR: Zapalcie pochodnie — niech wojsko całe powstanie i szuka — w każdy zakątek skały, za kamienie, w lasach akacyj i tamaryszków, w trawie, wśród trupów, szukajcie, mili moi!