Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/112

Ta strona została przepisana.

Nie dopuszczono nikogo z publiczności.
Uwolniono mnie jednomyślnie.
Jeden z sędziów notował me wyznanie.
Potym zapytał, czy pozwolę publikować.
Zabroniłem. Doręczył mi. Wszyłem je tu między Silva rerum... Spalone już? Tym lepiej.
Teraz opuszczę Cię, Piotrze, na krótko. Muszę zasnąć — jakąś godzinę, nie dłużej. Jeśli z Chrystusem nie mogli wytrwać apostołowie przez całą noc, to i mnie wybaczysz, miły gościu.
Jest druga, O trzeciej odwiedzę cię tu, a jeśli chciałbyś wykąpać się i przebrać — masz tam wszystko przygotowane w łazience.
Ledwo wyszedł ksiądz, Piotr skwapliwie sięgnął szczypcami do ognia i wydobył płonącą księgę. Mimo oprawy z grubej skóry ogień przeżarł już większość księgi, która, urągając wysiłkom płucnym Piotra, płonęła. Aż porwał ją i zagasił, otuliwszy więziennym bałachonem.
Rozsypał się rękopis w popiół czarny.
Kilka zaledwo kart czytelnych, pożółkłych od ognia.
Zastanowił się — strach go ogarnął, że może postępuje źle... Ale gdy rzucił okiem i ujrzał, że to jest właśnie ów akt sądowy na specjalnym, widocznie trudno gorejącym papierze, Piotr uznał z największym wzruszeniem, że chyba przeznaczenie każe mu spojrzeć drobną szczeliną w głębie tej dziwnej postaci Bohatera katorżnika... Rękopis krótki... języku obcym: odczytywać musiał po kilka razy, zanim ogarnął wszystko.