Nie wiem, kto jesteście wy — ściągający ze mnie wyznania.
W pokurczonych cieniach tej sali, o której domyślam się, że jest trybunałem — widzę mgławe piętna waszych twarzy i czarne nieruchome postacie.
Nie przemawiam do was, jako sędziów.
Słowa me rzucam w przestrzeń, pozbawioną czasu.
Tajemniczość roztoczona nade mną, jak Ocean nad gałązką koralu, który się rozwija według nieznanych sobie praw i pod ciśnieniem ogromu, którego nigdy macką nie obejmie.
W mojej świadomości zatarła się różnica światów, w ciągłej infuzji ducha mojego z Niewiadomym.
Chciejcie darować, że nie trzymam się prostej opowieści. Idę w labiryncie za połyskującą w ciemnościach nicią, jakiekolwiek są jej zagięcia.
Być może, umysł inny wybrałby drogę bezpośrednią, ale ja nie mógłbym kroku postąpić w przepaścistym i ogłuszającym wirze podziemnych lawospadów.
Z mojego dzieciństwa i młodości napisać mógłbym niejedną rozprawę, stanowiącą klucz do zagadnień o tworzeniu się przeznaczenia.
Życie moje i cel mój są dla mnie sfinksową zagadką, której ja, drugi Edyp, rozwiązać nie będę się kusił.