Okręt nasz, którym płynęliśmy do Indji, został mocno uszkodzony na rafach wulkanu Stromboli, gdzie go rzuciła burza, szalejąca w przeddzień Bożego Narodzenia r. 1907.
Ledwo mogliśmy dopłynąć do portu Mesyny, witani za straconych. Parostatek poszedł na reparację do doków, pasażerowie rozmieszczeni gościnnie u mieszkańców Mesyny lub po klasztorach.
Nasza gromadka przyjaciół, związanych hasłem Misterjum, została też rozsiana po mieście, aczkolwiek utrzymywaliśmy ze sobą wciąż blizki związek.
Trzeba wyjaśnić, poco jechaliśmy do Indji.
Wszyscy — a było nas siedmioro — posiadszy w sposób rozległy i możliwie głęboki wiedzę zachodnią, doznaliśmy przeświadczenia, iż poza życiem ludzkim kryje się świat mało lub wcale niedostępny naszej świadomości. Okultyzm, teozofja, spirytyzm, a przedewszystktm reiigje na swój sposób starają się ten świat udostępnić.
Znaczenie jego jest niezaprzeczone wbrew mniemaniu pozytywistów: stamtąd czerpiemy nasze porywy najszlachetniejsze, tam zmierza ewolucja ludzkości, tam w tym „Ponad“ kryje się sfera owego raju, który na ziemi kończy się tylko nudą, zwątpieniem lub przesytem. W organizacji ludzkiej jest pierwiastek — często znikająco drobny — owej metafizyczności. Ale ten pierwiastek, jak ewangieliczne drożdże, podnosi całe ciasto. Bez niego ludzkość prędko