Wtym głos wewnętrzny kazał mi obudzić miasto.
Tedy zrozumiałem, że burza we mnie nie jest „pokusą“, ale ostrzeżeniem gotującego się kataklizmu w przyrodzie.
Beglenicza, jako wrażliwsza, podległa tej Burzy wcześniej.
Ale, jak istna Walkirja, pędząca na chmurze, nadała jej impregnację psychiczną, kształtując w bezmiarach naszą zobopólną wizję Lucyfera.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Zawołałem Sylwji i rzekłem, aby natychmiast z księdzem Łąckim i dziećmi uciekała w pole, gdyż będzie trzęsienie ziemi.
Pokiwała smętnie głową, mówiąc, że obłąkuje mię tosamo, co jej ojca.
Krzyknąłem na nią ostro — odrzekła, iż dla naszych przywidzeń nie może narażać dzieci na pewne zapalenie płuc wobec zimnej, dżdżem siekącej nocy.
Sylwja nachyliła się nad łóżeczkiem synka i zaczęła zbudzonemu opowiadać bajki. Zbudziła się i Marja. Maleńka zasłuchana w opowieści o rycerzach normandzkich i wieszczkach, które żyły na Sycylji — o bogu Neptunie i Fatamorganie, która miała swój zamek wśród chmur.
Nie było co robić — zwykle dzieci mistyków są najtrzeźwiejszemi pozytywistami — i Sylwja nie wierzyła ani trochę w proroctwa księdza Łąckiego, sprawdzając jakby dramat Björnsona „Ponad siły“.
Szybko zbiegłem do małego domku Konrada. Ledwo otwarłem jednak drzwi — stanąłem jak wryty: w pokoju laboratoryjnym nie było nikogo, ale seismograf kreślił linje, o których nie mogło być wątpliwości, że znamionują trzęsienie ziemi.