Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/130

Ta strona została przepisana.

wię, iż banda podpalaczy w rozmaitych punktach podkłada ogień.
Zażądano mego nazwiska, nazwisk podpalaczy, zaczęto spisywać protokuł — rzuciłem tubę.
Cóż było robić? jeśli ani władza świecka, ani ludzie tak zwani duchowni nie rozumieli ostrzeżeń! ale nie mogłem nikogo winić, bo wszakże i ja sam wizjonerowi Łąckiemu kazałem pić wodę z grenadiną...
Trzeba ratować przyjaciół i budzić wszystkich, kogo można.
Najlepiej byłoby uderzyć w dzwony, które są w wieży nad klasztorem.
Lecz w gruncie rzeczy ocalenie Mesyny wydało mi się drobiazgiem wobec niebezpieczeństwa zniweczenia przez Begleniczę mego duchowego królestwa.
Biegnąc, patrzyłem w dalekie świecące okno klasztoru. Dzieliła nas otchłań głęboka, trzeba ją było przebiec w jak najkrótszym dystansie.
Nie było czasu na szukanie gospodarza i kluczy od furtek. Przeskakiwałem płoty i ogrodzenia domostw, lękając się jedynie, że mnie wezmą za złodzieja i rozpoczną pogoń. Po kratach drewnianych, na których rozpinały się winne latorośle, teraz suche i szeleszczące — narażając się na niechybne kalectwo, jeśli kraty załamią się — wchodziłem na wysoki mur ogrodu klasztornego.
Z trzaskiem złamały się kraty, ale rękami wtedy już czepiałem się murów — uchwyciłem nakoniec gałęzi wysokiej sosny, po jej pniu zesunąłem się na ziemię.
Teraz wszedłem w ogród, pełen upajających woni zeschłych liści figowych i winogradnych, wśród wiecznej zieleni mirtów, cytryn, sosen, laurów. Miłość szalona pierwotnego Adama budziła się we mnie i ogar-